Witajcie !
Ehhh. Dziwnie jakoś mi się to piszę, ale cóż. To zapewne ostatni post z rozdziałem.
Myślę jeszcze nad kolejną serią, jednak sądzę, że bardziej prawdopodobne jest nowe opowiadanie na tymże blogu. To najbardziej prawdopodobne, jednak nie wiem czy to nadejdzie. Nic nie obiecuję..
Dzisiaj zaczął się kolejny rok szkolny. Ehh. Nie dość, że głupia klasa, to i beznadziejny plan lekcji! Do dupy z tym.. Napiszcie jak tam u Was!
No i jeszcze : Nie lubię się żegnać.. Jednak.. No cóż. ;(
Najpierw jednak rozdział :
Rozdział 21:
Nie wiedziałam co się dzieje. Nagle usłyszałam głos w głowie...
- Możesz jeszcze wygrać. Idź do wyznaczonego miejsca walki.. Niedaleko szkoły. Zauważysz.. Dasz radę, Patricio..
- To Sara.. - pomyślałam i zaczęłam biec w stronę szkoły.
To miejsce.. Było jakby oddzielone od całej okolicy. Jak to możliwe, że wcześniej go nie było?
Weszłam tam. Dopiero po tym ruchu zrozumiałam, że to ten sam gmach, do którego zaprowadził mnie wcześniej Jake.. Tylko, że w innym miejscu. Albo w tym samym? Już nic nie rozumiałam.
Nie wiedziałam co robić.
Spojrzałam w bok. Stał tam Sweet.
- Pan Sweet? - zapytałam nie rozumiejąc
- Nareszcie jesteś. - spojrzał na mnie chytrym uśmiechem.
Poczułam mocny chwyt od tyłu.
Wiedziałam, kto to był.. Wiedziałam, że to Patrick. Złapał mnie za obie ręce i przycisnął do ściany.
- Miałeś mi pomóc! - krzyknęłam próbując się uwolnić.
- Wszystko potoczyło się nie tak jak powinno. - patrzyliśmy sobie prosto w oczy
- Coś Ty. - powiedziałam wrogo. - Gdzie oni są!
Patrick wskazał ręką na ciemny kąt. Próbowałam coś tam ujrzeć, ale było tam za ciemno.. Zresztą i tutaj było ciemno. Ze dwie żarówki.
- Nic nie widzę. - warknęłam.
Szarpnął mną i zaczęliśmy iść w tamtym kierunku. Zobaczyłam ich.. Wszyscy przywiązani do rur. Mocno związani.
- Nie!!! - krzyczałam i próbowałam do nich podbiec, jednak Patrick nie dawał za wygraną.
- Jeśli nie przestaniesz.. - zaczął, ale ja wciąż próbowałam się wyrwać. - Proszę.
Nawet nie wiem jak znalazłam się przy ścianie. On trzymał sztylet. Z mojego oka poleciała łza.
- Pomagałeś mi.. - szepnęłam
- Przepraszam Cię Patricio. - odpowiedział bardzo cicho
- Zostaw ją. - usłyszeliśmy kobiecy głos.
Spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. Nikogo tam nie było.
Sztylet upadł na ziemię.
Nagle zauważyłam ją... Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogłam..
- Jak możesz?! - zaczęłam krzyczeć, nie zważając na to, że Patrick zaczął ściskać i moją szyję.
- Zostaw ją. - warknęła. - Zaczniemy walkę?
Puścił mnie. Zaczęłam dławić się własną śliną.
- Oh Patricio, nie przesadzaj. - spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy
Kiedy doszłam do normy spojrzałam na nią ze łzami w oczach.
- Ma.. - zaczęłam, ale ona szybko mi przerwała.
- To walka o twoich przyjaciół. Dla ciebie nie widzę już szans.
Nic nie odpowiedziałam, więc ciągnęła:
- Posłuchaj mnie. Na początku musisz być tego pewna.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- Chcesz walczyć o życie kogoś, kto tak Cię zranił? Rani..?
- Nie wiem o czym mówisz. - odpowiedziałam hardo.
- Nina Martin. Amerykanka. Zajęła miejsce twojej najlepszej przyjaciółki, Joy. Nienawidzisz jej. - podchodziła coraz bliżej mnie, a ja nie wiedziałam co się dzieję.
Patrzyłam na Ninę i pamiętałam tylko to, o czym mówiła...Reszta wspomnień.. ? Zanikały mi..
- Amber Millington. - ciągnęła. - Pamiętasz za co ją oblałaś? Słaba koleżanka co? - mówiła drwiącym głosem - Najlepsza tej nowej. Idźmy dalej. Joy Mercer. Nie powiedziała ci dlaczego wyjechała. Nie zostawiła żadnej wiadomości. Chyba nie wierzysz w to, że ona o tym nie wiedziała?
Nie wiedziałam co myśleć. Czułam i pamiętałam tylko to, o czym ona mówiła...
- Fabian Rutter. No tutaj to nie muszę się chyba dłużej wypowiadać. Ma cię gdzieś, odkąd przyjechała Nina.
***
Nie wiedzieli co mają robić. Ich przyjaciółka kompletnie zapominała o tym, co ich łączy teraz..
***
- A Alfie Lewis? Spójrzmy prawdzie w oczy. Nawet nie ma o czym mówić. Łączysz go tylko z głupimi zakładami, czy jakimiś zabawami. Dzieciak.. KT Rush. Twój wróg. Pocałowała twojego ukochanego. A może to on ją pocałował? Jak myślisz kochanie? On czy ona..
Patrzyłam na dziewczynę i nie umiałam nic odpowiedzieć. To wszystko.. Mnie przerosło. Nie wiem co mam zrobić.
- No i Eddison Miller. - spojrzała na mnie z uśmiechem i ciągnęła dalej - Twój rycerz na białym koniu. Chociaż tak właściwie, nie jest on ci potrzebny. Kochasz go, a on całuje się z innymi. Kochasz go, a on cię rani. Kochasz go, a on ma cię gdzieś. Kochasz go..
- Przestań.- krzyknęłam przerywając jej.
***
Nikt nie umie opisać tego co czuł w tej chwili Miller. Miał zaklejone usta, nie mógł się odezwać. Nie wierzył, że dzieję się to naprawdę. Przecież kochał Williamson najbardziej na świecie! A pocałunek z KT... Został mu jedynie wmówiony!
***
- Kochasz go, a on tak cię traktuje.. Kochasz go, a on nawet nigdy nie poczuł tego samego do ciebie. Kochasz go, a on woli inne. Kochasz go...
- Przestań - krzyczałam coraz głośniej. Znalazła się koło mnie i patrzyła mi prosto w oczy
- Kochasz go, a on Ciebie nie.
Te słowa były dla mnie jak milion dźgnięć noży. A nawet i gorsze..
- Chcesz dalej walczyć? - zapytała, a ja spuściłam wzrok. - Nie.. - odpowiedziała za mnie - I o to chodzi. - uśmiechnęła się i wzięła sztylet.
- Chcę! - powiedziałam po chwili.
Spojrzała na mnie ze złością.
- Patricio! - krzyknęła
- Tak? - zapytałam kompletnie rozbita - Chcesz coś jeszcze powiedzieć..?
- Zginiesz, nie rób tego.
- Nie mów, że masz jakieś wyrzuty sumienia.. Mamo. - spojrzałam na nią i otarłam wszystkie łzy. - Cholernie mnie ranią. Ale ty.. Zraniłaś mnie najbardziej na świecie. Chcesz zabić ich? Zabij najpierw mnie.
- Twój wybór, kochanie. - spojrzała na mnie i z całej siły kopnęła mnie w brzuch.
Odleciałam na kilka bitych metrów. Uderzyłam się w głowę.
- No nie mów, że tak zostałaś wytrenowana? - zapytała drwiąco.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz. - odparłam i wstałam jak najszybciej potrafiłam.
Podleciałam do niej i zaczęła się prawdziwa walka. Wszystkie moje uderzenia próbowałam róbić jak najmocniej potrafiłam. Jednak upadałam tylko ja.. Wreszcie podniosła sztylet.
- Nie możesz tego użyć. - spojrzałam na nią ze strachem i lekko się oddaliłam. - To miała być walka. Nie na sztylety.
- Owszem, nie na sztylety. Na jeden sztylet. - uśmiechnęła się. - Na mój sztylet.
- Co?! - krzyknęłam i spojrzałam na przyjaciół. Byli równie przestraszeni jak ja.
***
Ciśnienie, a bardziej puls jaki mieli na pewno przekraczał 200. Obawiali się, że serce wyskoczy im jak z procy. Zaczęli wyrywać się, jednak bezskutecznie. Jedynie Eddisonowi udało się z pomocą Ruttera odlepić taśmę z ust.
***
- Co? Nie rozumiesz? Wszystko Ci wytłumaczę. Jest to taki specyficzny sztylecik, wiesz? Kiedy Cię nim dźgnę umierasz po jakiś 2 minutach. Przez te 2 minuty cierpisz katusze, jakich nigdy w życiu nie miałaś.
- Wiesz dobrze, że wygrasz nie fair! - krzyknęłam.
- Córcia. To nic nie znaczy. Ważne, że będę nieśmiertelna.
- Co z Piper? - zapytałam po chwili namysłu
- Jak widzisz, nie ma jej tu ze mną.
- Co jej zrobiłaś?! - krzyknęłam
- Nic.. Jest z ojcem. Nie bój się. Nie jest tak ważna jak ty.
Nie wierzyłam, że dzieję się to naprawdę. Zginę.. Zginę.. Za nich.. Choć niewiadomo co stanie się kiedy to nastąpi. Czy nic im nie zrobi?! Matko, przecież to moja matka! Nie mogę nic zrobić. Walka nie przyniesie tu rezultatów.
- Nie wierzę, że to robisz.
- Patricio! - usłyszałam głos Eddiego - Wyrwij go!
- Miller, Miller, Miller. Eddie, Eddie, Eddie. - spojrzała na niego,a później znowu na mnie. - Myślisz, że jest tak głupi czy jednak nienormalny? - zapytała mnie
- Myślę, że to i to. - spojrzałam na nią i tym razem ja ją kopnęłam.
Upadła, a sztylet wyleciał jej z ręki. Zaraz mój wzrok utkwił w punkcie, gdzie "spoczywał".
Jak najszybciej ruszyłam do niego, jednak uprzedził mnie.. Sweet!
Czy wy to sobie wyobrażacie?! Sweet mnie wyprzedził! No ja nie wierzę! Jak on się rusza, a jak ja...! WTF!
Złapał hardo sztylet. Nie miałam odwagi mu go wyrwać, bo bałam się, że wyląduje on w moim brzuchu.
- Panie Sweet.. Musi mi pan pomóc. - spojrzałam w stronę mamy. Zaraz podbiegła do ojca Eddiego i wyrwała od niego sztylet.
- Nie ma tak łatwo. - spojrzała na mnie. - Ale masz rację. Zanim dojdziemy do sztyletu, musisz się trochę pomęczyć.
I znowu zaczęła się bitwa. Atakowała mnie z każdej strony i z wielką siłą. Trwało to bardzo długo. Kiedy wreszcie nie mogłam już wytrzymać upadłam bez sił na ziemię.
Straciłam przytomność..
----
***
Serce blondyna biło bardzo szybko i mocno. Matka Patrici stała tuż przed nim ze sztyletem. Stali na środku gmachu. Patricia leżała tuż obok niego.
***
Otworzyłam delikatnie oczy. Spojrzałam w bok, a tam zobaczyłam Eddiego, który prawie został dźgnięty sztyletem. Sztylet był tuż przed jego klatką piersiową. Ręce wciąż miał związane, jednak stał normalnie. W oczach miał wymalowany strach. Nie mogłam na to pozwolić.
Błyskawicznie nie zważając na żaden ból wstałam i odepchnęłam Eddiego. Sztylet natomiast został skierowany ku mojemu sercu. Na samym początku nie poczułam nic. Patrzyłam na twarz mojej matki. Miała wymalowany smutek. Jakby "czar" prysnął. Najpierw uklęknęłam na kolana, a później runęłam na ziemię.
- Patricio! Nie!! - krzyczał Eddie
Tak właściwie to coraz mniej do mnie docierało. Podniósł moją głowę, a ja patrzyłam na niego dziwnym, pustym spojrzeniem.
Zaczęłam się rozglądać, nigdzie nie było mojej matki. Sweet zaraz podbiegł do mnie i próbował zatamować krwawienie. Eddie patrzył na niego , a potem ciągle na mnie. Z jego oczu leciały łzy. Reszta przyjaciół również do mnie podbiegła. Fabian ich rozwiązał..
- Patricio, proszę Cię nie . Kocham Cię najbardziej na świecie. Jesteś dla mnie wszystkim.. Nie możesz, słyszysz?! Nie możesz?! Kocham Cię, słyszysz? - z jego oczu wypływało potoki łez. - Dlaczego mnie uratowałaś? To ja jestem Osirionem!
- Eddie. Ja Ciebie też. - spojrzałam na niego nieprzytomnie, lecz z moich oczu również wyleciały łzy.
Ból przeszywał mnie od środka. Powoli przestawałam kontaktować.
- Kocham Cię, Eddisonie Millerze. - ciągnęłam. - Jesteś i zawsze byłeś moim wszystkim. Zawsze będziesz..Teraz nic wam nie zagraża.. To koniec. Koniec zła. Już jej nie ma.. - patrzyłam na niego i ścisnęłam jego rękę. - Kocham ... - nie dokończyłam.....
***
Życie Williamson w tej chwili się skończyło. Patricia Williamson - będziemy pamiętać.. Dziewczyna, która dla swojej miłości i dla swoich przyjaciół oddała swoje życie.
- Patricio! Nie ! - mogliśmy usłyszeć jeszcze krzyki i szlochy Millington, która nie zrozumiała jeszcze co się stało..
Reszta przyjaciół również płakała..
Miller natomiast wciąż trzymał dłoń dziewczyny i powtarzał, że ją kocha..
Chociaż? Czyżby naprawdę zginęła?
***
-----------------------------------------
- Patricioo! Słyszysz? - otworzyłam oczy i zobaczyłam Eddiego stojącego nade mną - Matkoo. Ależ mocno spałaś. Musisz wstawać, za chwilę będzie taksówka.
- Po co? - zapytałam półprzytomna
- Jedziesz do ciotki, helloł. - uśmiechnął się
- Matko Eddie! - krzyknęłam uradowana i pocałowałam go namiętnie po czym przytuliłam.
- Woow. Wszystko okej? Miałem narzekać na brak czułości,a ty tak mnie witasz? - zapytał z uśmiechem.
- Kocham Cię Eddie. - uśmiechnęłam się i szybko pobiegłam do łazienki się ogarniać.
- Ja ciebie też.. - odparł zmieszany chłopak, widocznie zdziwiony zmianą w zachowaniu..
Kiedy wyszłam, Eddie czekał na mnie w pokoju.
- Gotowa?
- A Ty? - zapytałam uśmiechnięta. - Proszę Cię, pojedź ze mną od razu.
- Wiesz, że nie mogę gaduło. Niedługo dojadę. Pamiętasz? - podszedł do mnie i złapał za rękę.
- Tak, tak. - uśmiechnęłam się krzywo i zeszliśmy na dwór.
Pożegnałam się ze wszystkimi i weszłam do taksówki. W sumie to nie patrzyłam na drogę. Bardzo denerwowałam się tym snem.. Koszmarem.
- Jesteśmy. - odezwał się taksówkarz.
- Dziękuję.. - odparłam i wyszłam z taksówki.
Staliśmy na polu.. Dokładnie tym samym co ... Nie to nie możliwe!
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam wyraźnie zdenerwowana
- Spokojnie. Musi pani przejść przez te pola, bo niestety nie ma tam normalnej drogi. Przepraszam za nieudogodnienia.
- Na pewno? - zapytałam drżącym głosem. - Wiee pan. - próbowałam się uśmiechnąć.
- Spokojnie. - uśmiechnął się i wyjął mi bagaże.
Nie wiedziałam co zrobić, więc postanowiłam, że przejdę się trochę i zawrócę. Jednak pociągnął mnie za rękę.
- Proszę, ma pani scyzoryk. Pola, krzewy są nieznośne. - spojrzałam na niego i nie mogłam uwierzyć...
TO WSZYSTKO SIĘ POWTARZA?!
KONIEC.
Mam nadzieję, że końcówka nadała Wam jeszcze większej chrapki, tajemniczości! <3
No i teraz specjalne podziękowania dla dziewczyn o nickach :
- Chochliczek
- FankaTDA
- Nathalia Ramos
- Wyraźnie Inna
- SzalonaDziewczyna
- Pycia;*
- Panna Martin
- Ania M
- Iluzjonistka
- Łucja Rak
- Paula
- ♥ℓσѕт♥ιи♥∂яєαмs♥
- Anonim <3
- Wszystkich innych! <33
Kochani. Są to osoby, które stale komentowały mój blog (lub więcej niż raz, a komentarzy były chociaż troszkę dłuższe).
WIELKIE DZIĘKI.
Naprawdę, kurczę.. No nie wiem co jeszcze napisać.. Łza w oku się kręci, przepraszam.
Uwielbiam Was. Uzależniłam się od Was..
Cały okres pisania na tym blogu wspominam ze łzą w oku.. Teraz niestety czas wrócić do szkoły, zająć się nauką, powrócić do tej beznadziejnej nauki..
Loveinhouseofanubis.. - KONIEC.
Wszystko ma swój koniec. Te opowiadanie również.. No naprawdę nie wiem co napisać!
Zżyłam się z Wami, byliście.. Co ja piszę.. Jesteście dla mnie bardzo ważni i mam bardzo wielką nadzieję, że nie zapomnicie o mnie.
A ja.. Może jeszcze o mnie usłyszycie kochani..! <33
Uwielbiam Was <33
Pozdrawiam gorąco, ściskam i całuję..
Paulina.
Wasza Niunia xoxoo <3333333 ;3